Przemek Jurek „Kochanowo i okolice", Wydawnictwo Anakonda, wydanie drugiej - maj 2013
Gdzieś daleko w Kochanowie amatorski deathmetalowy zespół Exterminator dostaje propozycję zagrania na dożynkach powiatowych w roli supportu zespołu Kombii. Stawką jest stypendium dla utalentowanych mieszkańców gminy. Główny bohater – Marcyś – fan starego Kombi, początkowo niechętny chałturze, decyduje się stawić czoła wyzwaniu, co wywołuje lawinę kompromitujących sytuacji. Hojny mecenas, którym jest wójt, prowadzący przedwyborczą kampanię, wystawia zespół do występów na wiejskich festynach. Muzycy stają się lokalnymi gwiazdami, doczekują się naśladowców i fan clubu. Trzymani w szachu przez wójta za wszelką cenę starają się zachować twarz. Czy uda im się ocalić resztki godności i wrócić na drogę mocnego brzmienia?
Na początku lubię pluć jadem, bo kiedy już wskażę palcem wszystkie wady książki, przyjemniej przechodzi mi się do części recenzji, w której jest miejsce na chwalenie dobrych posunięć autora. Jeżeli chodzi o „Kochanowo i okolice" krytykowanie będzie raczej mało związane z samą formą książki, bo mam jej niewiele do zarzucenia, natomiast więcej słów poświęcę na potyczki między wielbicielami różnych kapel muzycznych. Jak wiecie – lub też nie – od niepamiętnych czasów podkochuję się w Korze, a Maanam to mój ulubiony zespół wszech czasów. Nie trudno sobie zatem wyobrazić moje oburzenie, gdy przeczytałem: „Wspólnie ustaliliśmy, że kobiety nie powinny śpiewać rocka. A już zwłaszcza Kora i ten wymalowany dziwoląg Ostrowska". A tak nawiasem mówiąc, to uważam, że Kombi ze Skawińskim na czele niczym ciekawym w swojej twórczości się nie popisało, ot chwytliwe refreny i spokojna muzyka. Skawińskiego szanuję tylko za to, że stworzył O.N.A.