Hertmans Stefan, "Wojna i terpentyna", Marginesy
Na krótko przed śmiercią Urbain, dziadek autora,
powierzył mu dzienniki, w których zapisał swoje życie. Ich lektura uświadomiła mu, że musi opisać
losy dziadka naznaczone biedą, terminowaniem w odlewni żeliwa,
przedwczesną śmiercią ojca, strasznymi doświadczeniami żołnierza
frontowego w czasie I wojny światowej i śmiercią jego wielkiej miłości.
Hertmans stworzył wspaniałą opowieść o okrucieństwie, strachu i
przemocy, ale także o odwadze, nadziei i sile potrzebnej do przetrwania.
To nie tylko wyjątkowy zapis nieco zapomnianej, ale jakże bogatej
historii Flandrii, to także powieść o ukrytej pasji i o tym, co wojna
może uczynić z duszą skromnego, ale fascynującego człowieka.
Po przeczytaniu tej opowieści w głowie buzuje milion myśli i pozostaje uczucie spełnienia. Jakiego rodzaju spełnienia? Czuje się, że życie Urbaina było dobre, a zagłębiając się w tę intymną historię podtrzymujemy pamięć o nim, przyczyniając się do utwierdzenia w przekonaniu, że nie tylko wyrządzone zło jest w stanie przetrwać lata. Lektura "Wojny i terpentyny" niesie z sobą zarówno literacką uczt, jak i bardzo osobistym odkrywaniem historii dziadka autora. Chylę czoła za to, że Hertmans odważył się na publikację tej powieści. Ale czy miał inne wyjście? Obiecał dziadkowi opowiedzieć tę historię. Bardzo dobrze, że tak się stało, bo to dlatego możemy dzisiaj czytać to wspaniałe dzieło.
Najmocniejszym atutem tej książki jest narrator i język jakiego używa. Czytając ma się wrażenie, jakby uczestniczyło się w opisywanych wydarzeniach, a szczególnie można było poczuć to w części drugiej, gdzie sam Urbain z perspektywy żołnierza w sposób przerażająco dokładny opisywał spustoszenie towarzyszące I wojnie światowej. Każdy najmniejszy szczegół szybko maluje się w naszej wyobraźni i na długo towarzyszy naszym myślom. Jednocześnie w tym budzącym grozie krajobrazie bohater powieści doszukuje się czegoś... pięknego. W jego zachowaniu przejawia się zboczenie zachwyconej i dobrze obeznanej z malarstwem osoby. Można doszukać się elementów poetyckich, bo pomimo faktu, iż mamy do czynienia z epiką, zachwyca nas język, trafne metafory liczne obserwacje, które umykają nam na co dzień. Wielką rolę odegrała tu tłumaczka, pani Alicja Oczko. "Nieopierzony" tłumacz z pewnością nie poradziłby sobie z tak wiernym przekładem na język polski. Czytając, ma się poczucie obcowania z czymś magicznym, niespotykanym dotychczas, toteż sami możecie wywnioskować jak wiele zależy od dobrego tłumaczenia.
Przyjemność w trakcie lektury zapewniała też troska o detale. Skrupulatne opisy szeroko pojętego malarstwa, a także ekwipunku potrzebnego do tworzenia obrazów robią na czytelniku niesamowite wrażenie. Zarówno dziadek autora, jak i sam Stefan Hertmans dbają o szczegóły i otwierają oczy na rzeczy, które zdążyły nam spowszednieć. Obaj obserwatorzy potrafią dokładnie oddać zachwyt nad przedmiotami codziennymi, sprawiając, że czytelnik również dostrzega ukryte w nich piękno. Jemu tez udziela się entuzjazm i podziw nad najmniejszymi składnikami naszego życia. Za to cenię "Wojnę i terpentynę" - oprócz genialnie wypracowanego warsztatu Hertmansa doświadczamy też optymizmu i inteligencji, jaką odznaczał się Urbain. Znajdziemy tu także wielką dawkę materiału fotograficznego. "Wojna i terpentyna" to bardzo intymna opowieść o niesamowitym człowieku, okraszona genialną narracją, celnymi obserwacjami, niepowtarzalnym klimatem i emocjami. Słowem: książka jest piękna, dlatego też gorąco zachęcam wszystkich do jej przeczytania!
Oceniam: 9/10
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Marginesy.
Zapowiada się smakowicie.
OdpowiedzUsuńWiesz mi na słowo - to naprawdę genialna książka.
UsuńTeraz mi smutno, że przeszłam tak obojętnie obok tej książki :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i również bardzo polecam. Zgadzam się, że książka jest piękna :)
OdpowiedzUsuńIntymna opowieść i wielka historia. Groza i piękno. Dobry styl. To bardzo zachęcający zestaw.
OdpowiedzUsuń