Rafał Socha „Abubaka”, Oficynka, Gdańsk 2017
Zakopane, Krupówki. W biały dzień dochodzi do rabunkowego ataku na mima. Napadniętemu artyście z pomocą spieszy przypadkowy turysta, lecz ciężko poturbowany prędko traci przytomność. Po przebudzeniu ze zgrozą odkrywa coraz większe nieścisłości w swoim życiu. Powracają demony przeszłości, a wiele pozornie zakończonych spraw zdaje się odżywać i gmatwać na nowo. Usiłując odnaleźć najbliższych oraz odzyskać utracone w niejasnych okolicznościach mieszkanie, zgnębiony desperat decyduje się na ryzykowną grę o powrót do właściwej rzeczywistości, której trop wiedzie poprzez jurajską pustelnię, tajemniczego mnicha oraz podziemną organizację paramilitarną.
Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła po zobaczeniu tej książki, była oczywistym pytaniem: co to jest abubaka? Odpowiedź znajduje się równo w połowie powieści, na dwusetnej stronie. „Nie tylko uczeń gapił się chciwie na pokazy mistrza – Michał też. (...) Trick zwany abubaką wyjątkowo przypadł mu do gustu. Podjeżdżasz, wskakujesz, stoisz chwilę w bezruchu, odskakujesz do fakie, obrót, odjeżdżasz.” Więc summa summarum jest to efektywny trick do wykonania na rowerze. Jak ma się to do powieści? „A gdyby tak w życiu? Gdyby tak odskoczyć do tego całe fakie i zrobić tę całą odwijkę? Na przekór prawom ciążenia i wbrew naukom przyrodniczym? Uwolnić się od paskudnego koszmaru? Wrócić do siebie, wyrwać się? To byłby trick! Metafizyczna wirtuozeria.” Oto odpowiedź na nurtujące od początku lektury pytanie.
I o ile na cześć poprzednich książek Rafała Sochy wygłaszałem peany, tak „Abubaka” nie zrobiła już na mnie równie wielkiego wrażenia, nie obeszło się bez rozczarowań. Przede wszystkim nie mogę wybaczyć autorowi, że zrezygnował z jakiejś logicznej, spójnej i ciekawie poprowadzonej akcji. Pierwsza połowa książki to chodzenie Michała od drzwi do drzwi w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu po Klaudii. Jedynym celem głównego bohatera jest odnalezienie swojej miłości w alternatywnym świecie. Żeby było jeszcze nudniej, na jego drodze nie staje żaden znaczący antagonista, całej historii brakuje tego czarnego charakteru. Zdarzają się pomniejsi przeciwnicy Michała, ale znikają równie szybko, co się pojawiają, w dodatku nie są żadną wybitną kreacją zapadającą w pamięć. Ktoś tu się za bardzo skupił na zabawianiu czytelnika alternatywnym światem. Bardzo ciekawym, należy dodać. Niemniej jednak nie należy zaniedbywać żadnego z komponentów książki, tym bardziej jeśli się umie pisać.
Źródło |
Nie rozumiem też, dlaczego autor głównym bohaterem ustanowił Michała, gdyż po prawdzie jest to postać niewyróżniająca się niczym ciekawym. I nie chodzi mi o to, że najważniejsza postać musi posiadać jakieś nadprzyrodzone moce czy zniewalającą urodę – po prostu Michałowi, zwykłemu szarakowi jak ja, brakuje jakichś ważnych powodów do tego stanowiska. To postać jakby przypadkiem wybrana z tłumu innych obecnych w tamtym momencie w Zakopanem. Równie dobrze jego miejsce mógłbym zająć ja, co odbyłoby się bez specjalnego uszczerbku dla powieści. A wierzcie mi, jestem naprawdę nudnym człowiekiem. Co również nie działa na korzyść „Abubaki” to dość przewidywalne zakończenie. Od początku czułem, że cała historia na pewno będzie zwieńczona czymś podobnym. Całe szczęście książka prócz słów krytyki zasługuje również na kilka pochwał, bo o inne elementy Socha zadbał zdecydowanie bardziej.
W poprzednich publikacjach autor bardzo często sięgał po groteskę i absurd, takiegoż zabiegu spodziewałem się również w jego „pierwszej prawdziwej książce”. I owszem, te zabiegi są obecne, ale w mniejszym natężeniu. Mimo to autor kreśli bardzo frapującą wizję alternatywnego dla Michała świata, bardzo często zmieniając miejsce akcji, co może niektórych irytować, ale to bardzo dobra okazja do tego, by poddać obserwacji różne środowiska i zachowania społeczne, co Socha robi po mistrzowsku, z poczuciem humoru, celnymi obserwacjami i ciętymi ripostami. Nie boi się skrytykować wszelkich ludzkich podłości, co wiąże się z licznymi odniesieniami do polityki (ale nie tylko). Autor piętnuje korupcję i ludzi, którzy rządzą z troską o swoje interesy, a nie dobra ogółu, choć od tego przecież są.
Niektórym się nie podoba – ja do tej grupy nie należę – miłość autora do Częstochowy, bardzo bliskiego mu miasta. Zajmuje ono w powieści stałe miejsce, cała historia rozgrywa się na jego tle. Co prawda Częstochowy nie znam, ale to z jaką pasją i dokładnością autor oddaje jej klimat, po prostu mnie urzekło. Należy też dodać, że opowieść cieszy się barwnym, plastycznym językiem. Owszem, zdarzały się sztywne i bezsensowne dialogi, aczkolwiek nie było ich aż tak dużo, dzięki czemu powieść czytało się bardzo przyjemnie. Swoją drogą nie wiedziałem, że oddawanie moczu można ująć na tyle sposób. Rafał Socha jest mistrzem w poszukiwaniu synonimów. Ale w ogóle dobrze radzi sobie ze słowem, dlatego dość szybko czyta się książkę. Gdyby tylko była dopracowana w innych kwestiach...
Oceniam: 5/10
Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi i wydawnictwu Oficynka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie tego tekstu. Mam nadzieję, że pozostawisz po sobie jakiś ślad. :)