Peter Kerr, "Incydent w Dirleton", Dolnośląskie, 2015 r.
Coraz częściej, kiedy ktoś zapisuje cały swój testament dla ukochanego pupila, nie robi to na nas już takiego wrażenia. Spotykaliśmy się już z taką sytuacją pewnie nie raz. Ale, co byłoby gdyby z tego powodu zamordowano? Peter Kerr odpowiada na nurtujące niektórych pytanie pisząc książkę "Incydent w Dirleton". A zatem jesteście ciekawi, dlaczego zamordowano, kto dopuścił się tego czynu i dlaczego z sennego Dirleton tropy prowadzą aż na Majorkę?
Bertie McGregor, pensjonariuszka oddziału geriatrycznego w Dirleton, cały swój majątek zapisuje w testamencie… kotu. Wkrótce staruszka zostaje zamordowana, ktoś zabija też jej ukochanego pupila. Śledztwo prowadzi detektyw Bob Burns. Gdy jego przełożeni postanawiają zamknąć sprawę, policjant rozpoczyna własne dochodzenie. Tropy wiodą aż na Majorkę, a dzięki zaciętości i przebiegłemu umysłowi detektywa sprawa maluje się w innym świetle, niż można by przypuszczać.
A skoro mowa już o bystrości detektywa Boba Burnsa, to zajmijmy się jego osobą. Sierżant, który już dawno powinien awansować na komisarza, wydaje się być człowiekiem wcale nie myślącym o żadnych awansach. Tak też w rzeczywistości jest. Spodobało mi się w nim to, że potrafił mocno naginać prawo, a nawet wychodzić na głupca w oczach innych pracowników, byle tylko odkryć prawdziwego mordercę. Pełnokrwisty detektyw od razu zaskarbia sonie naszą sympatię, głównie dzięki świetnie dopracowanemu portretowi psychologicznemu. Od samego początku lektury widać, że Bob Burns to osoba wyjątkowa, nie zachowująca się jak większość społeczeństwa, ale dlatego bardzo sympatyczna i szczera. Równie dobrze dopracowane zostały postaci drugoplanowe, z których najbardziej polubiłem (z resztą tak samo jak Burns) laborantkę z wydziału kryminalnego - Julie.
Nie wolno mi zapominać, że "Incydent w Dirleton" to przecież kryminał. Intryga, jaką już na pierwszych stronach serwuje nam autor wydaje się być tak oczywista w rozwiązaniu, że można by się zastanawiać po co właściwie napisano tę powieść. Można by, jednakże Bob Burns szybko zyskuje coś na kształt intuicji, która głośno i wyraźnie krzyczy w jego świadomości. Problem polega na tym, że Bob nie ma pojęcia, co w tym wszystkim nie pasuje. Wątek kryminalny został poprowadzony po mistrzowsku. Bez żadnych potknięć fabularnych z naprawdę przebiegle skonstruowanym rozwiązaniem. Nie będę nikogo oszukiwał. Mimo, że kryminały pochłaniam i spotkałem już z wieloma zagadkami to rozwiązanie tej nie udało mi się w ogóle. 1:0 dla autora! Zobaczymy, jak wynik będzie wyglądał po zagłębieniu się w kolejnych tomach.
Całokształt pierwszej książki z serii kryminalnej odbieram jako sympatyczną i przepełnioną zabawnymi momentami powieść. Mimo że sprawa zabójstwa starej Bertie McGregor oraz jej kotki Dixie nie schodzi z pierwszego planu na moment, cynizm, ironia i cięty język Detektywa Burnsa, a także Julie, której ciętość języka też jest niczego sobie, nieraz doprowadzały do fragmentów, w których czytelnik nie mógł powstrzymać się od ironicznego uśmieszku. Jestem ciekawy, czy w dalszych tomach ta dwójka nadal będzie ze sobą tak zgrana. Trzymam mocno kciuki, żeby tak właśnie się stało.
"Incydent w Dirleton" to kryminał niczego sobie. Świetnie poprowadzony wątek kryminalny (chociaż momentami Peter Kerr o kilka elementów za dużo stawiał na przypadek), fabuła bez żadnych potknięć logicznych, pełnokrwiści i sympatyczni bohaterowie, lekko, bardzo przyjemna narracja z dużą dozą wesołości, lekkie pióro z barwnymi, ale krótkimi opisami i genialne wydanie graficzne, jakie udało się popełnić Ilonie Gostyńskiej-Rymkiewicz. Lekka i przyciągają wzrok okładka to dodatkowy "umilacz", który pięknie będzie prezentował się na naszej półce z innymi książkami. Gorąco zachęcam Wad do przeczytania tej wspaniałej powieści!
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu Grupy Wydawniczej Publicat.
* Robert Burns, Tam o'Shanter, tłum: Stanisław Kryński, w: Robert Burns, Z wierszy szkockich, Warszawa 1956r. (Tego fragmentu w jednej z rozmów użył detektyw Bob Burns)
Czytałam i wspaniałą to bym tej książki nie nazwała, ale faktycznie, jest bardzo sympatyczna :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że się skuszę. Takiego pomysłu jeszcze nie widziałam..ani nie czytałam :)
OdpowiedzUsuńJakoś obecnie nie mam ochoty na kryminał, ale nie skreślam tej książki całkowicie, wszak gust mi się co chwila zmienia :)
OdpowiedzUsuńO! O ile zazwyczaj po kryminały nie sięgam, bo to nie moja bajka, o tyle, ten bym przeczytała. Przekonuje mnie to śledztwo, kreacja postaci i fakt, że ktoś zabił kota! Cóż za okrutnik! Mam straszną ochotę dowiedzieć się, czy osoba za to odpowiedzialna, poniosła konsekwencje swojego zwyrodniałego czynu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
Lubię sięgnąć czasami po jakiś kryminał, będę miała ten na uwadze :)
OdpowiedzUsuń